Bali i Komodo ZREALIZOWANE: 24.01 - 11.02.2019

Odsłony: 1849
Mantowy wyjazd lub wycieczka czterech wysp. 

 

Samoloty w Denpasar na Bali lądują zawsze w nocy. Długa podróż oraz przesunięcie w czasie spowodowały, że pierwszy dzień spędziliśmy na odpoczynku w hotelu w Sanur. Sanur jest niewielkim miastem turystycznym z piękną piaszczystą plażą, mnóstwem restauracji z pysznym jedzeniem oraz hotelami. Wszystkie hotele są niewysokie, ponieważ na Bali budynki nie mogą być wyższe niż palmy kokosowe, mają więc max. 2 piętra. Większość z nich to prawdziwe ogrody botaniczne, z basenami i mnóstwem bujnej roślinności. Pojechaliśmy w porze deszczowej, dzięki temu mieliśmy okazję podziwiać przepięknie kwitnące rośliny. Kwiaty to jedno z bardziej intensywnych wspomnień z wyjazdu.


Następnego dnia rozpoczął się nasz trip na północ. Jechaliśmy dwoma samochodami – grupa liczyła zaledwie 10 osób wraz z dwoma kierowcami, a ich opowieści z życia na Bali umilały nam wielokrotnie podróż. Po około dwóch godzinach docieramy na pola ryżowe Jatiluwih. To zdecydowanie najbardziej imponujące i największe tarasowe pola ryżowe na Bali. Zawsze wydawało mi się, że pola ryżowe są większe, to znaczy, że poszczególne tarasy są rozległe. Wcale tak nie jest – na Bali, ze względu na wulkaniczny charakter wyspy i spore wypiętrzenia progi są niewielkie, każdy ma raptem kilka metrów. Ich mnogość jednak stanowi o ich uroku. System kanałów i irygacji pól jest niezmienny od setek lat i został wpisany do UNESCO. Jest to miejsce, którego nie można pominąć zwiedzając wyspę. Uroczy spacer wśród pól ryżowych zajmuje około godzinę. Obserwujemy nie tylko przyrodę, ale również Balijczyków, zgiętych w pół, w sposób tradycyjny plewiących niewielkie poletka. Jednak najbardziej spektakularny widok jest z góry – z drona, dopiero wtedy widać ogrom i różnorodność tego miejsca. Po wycieczce na pola ryżowe jemy lunch w restauracji ze wspaniałym widokiem.


Następnie jedziemy nad tajemniczy wodospad Nung Nung, szczególnie budzące wyobraźnie miejsce ponieważ jest ono wciąż mało popularne wśród turystów – zapewne dlatego, ze dojście pod wodospad to wycieczka miliona stopni i to w nieunijnych wymiarach: niektóre są niskie, a niektóre zbyt wysokie. Kolana mogą zacząć boleć. Jest to więc dosyć forsowny marsz w głąb dżungli, po którym nagrodą ma być zobaczenie "jednego z najefektowniejszych na Bali" cudów przyrody. Ponieważ jesteśmy w górach, w dżungli, w kanionie w czasie pory deszczowej, wodospad to tak naprawdę jest błotospad. O tej porze roku ma on barwę kawy z mlekiem... Po pół godzince dla fotoreporterów wracamy, tym razem pod górę i w strugach deszczu. Nasze pelerynki nie sprawdzają się, ponieważ "w środku" i tak jesteśmy cali mokrzy. Nic nie szkodzi, nie psuje to nikomu humoru, wręcz przeciwnie: jest dokładnie tak, jak miało być – miało padać, to pada. Prawdą jest to, że na stosunkowo niewielkim Bali są duże przewyższenia. Mokre powietrze znad oceanu wędrując wzdłuż zboczy skrapla się tworząc chmury i opad deszczu. Potem przyzwyczailiśmy się do tego, że o 15:30 zaczyna padać, ale tylko jak jesteśmy wyżej. Nad morzem deszcz zazwyczaj nie padał albo trwał zaledwie kilka minut. Nie mniej jednak jest ciepło, w związku z tym deszcz nie jest tak mrożący jak u nas w lipcu. Niektórzy wędrują bez koszulek, niektórzy w sandałach – nie ma problemu, na górze czeka na nas ciepły rosół, herbatka lub sok z kokosa. Opcja trzecia okazała się najgorszym wyborem – kokosy były niedojrzałe. Za to ten kto wybrał rosół, wygrał! Ekologiczny, zapewne z kur biegających naokoło, z ryżem, niebieskim makaronem, pulpecikami, jajkiem, prażoną cebulką, szczypiorkiem i tajemniczym składnikiem – serdecznością Pani prowadzącej małe bistro nad schodami. Rosół zawsze wygrywa – to coś i na ochłodę i na rozgrzewkę!


Trzecim elementem wycieczki jest "relaksujące zwiedzanie słynnej świątyni na wodzie Ulun Danu Bratan". Jest to świątynia, do której przynajmniej raz w roku każdy religijny Balijczyk powinien się udać dziękując za udane plony. Jest to również miejsce najczęściej wrzucane na okładki balijskich przewodników. No cóż, jezioro na takiej wysokości nie wzięło się z przypadku. Padało. Masa autokarów z lokalesami, dużo parasoli i peleryn przeciwdeszczowych, kolorowo i tłumnie. I co ciekawe nie tylko hinduiści odwiedzali to miejsce. Pierwszy i chyba jedyny raz na Bali spotkaliśmy muzułmanki, właśnie w świątyni. Indonezja jest najliczniejszym krajem muzułmańskim, Bali stanowi prawdziwy wyjątek. Jest to wyspa w głównej mierze hinduistyczna, o czym świadczą liczne świątynie oraz mniejsze i większe statuy bóstw spotykane na każdym kroku. Co więcej, wszędzie widujemy tu maleńkie ołtarzyki ofiarne łączące świat duchów ze światem bogów, okadzane aromatycznymi zapachami. Obowiązkiem człowieka jest dbanie o równowagę trzech światów: świata bogów, świata człowieka i świata duchów. Po wspaniałej wycieczce pomiędzy złotem i brązem szczęśliwi, w ciepłych samochodach wyruszamy do Pemuteran, gdzie będziemy nocować i gdzie docieramy późnym wieczorem.


Odległości na Bali nie są wielkie, ponieważ wyspa mierzy wzdłuż 145 km, a wszerz 80 km, jednak jej skalistość, wąskie drogi, zaludnienie i masa osób podróżujących na skuterach powoduje, że rzadko przekraczamy astronomiczną w tych warunkach prędkość 40 km na godzinę. Do tego ruch lewostronny czasami budzi nasze... zakłopotanie.


W Pemuteran mamy naprawdę urokliwy, niewielki hotelik, w stylu luksusowych backpackersów. Jest basen, są moskitiery, są pufy, jest balkon, na którym ławka z podusią zrobiona jest jako jego balustrada. Jest fajna, niewielka restauracja więc z hotelu się nie ruszamy, zwłaszcza że samo miasteczko nie wydaje się szczególnie interesujące i jest w nim ciemno. Rano, o wschodzie słońca otwiera się wspaniały widok na wulkany i otaczającą hotel dżunglę. Śniadanie jemy na tarasie, bo przecież nie można zignorować tak fantastycznych widoków.
Zaraz po śniadaniu jedziemy nurkować. Nurkujemy z niewielkich łodzi, a czas załadunku nas, czyli ośmiu osób nurkujących, butli nurkowych i naszego sprzętu trwa niezwykle długo. Bez nerwów, przyzwyczajamy się, spokojnie przyglądając się okolicy wtapiamy się w lokalne tempo, a właściwe jego brak... Ciekawe jest też lokalne podejście do nitroksu i sposób jego mierzenia: nitroks 29 to za mało? Zatkaj przepływ przez analizator, będziesz miał taki nitroks, o jakim tylko zamarzysz, kilka chwil i już jest 32%! Pierwsze nurkowania mamy z plaży, widzimy jelenia, nurkujemy – widoczność 8 m, rzeczywiście wspaniałe miejsce nurkowe z wielkimi, rozłożystymi gorgoniami, jednakże trzeba podpłynąć stosunkowo blisko. Są też rekiny, ale wystarczy być dwa metry płycej, by ich nie dostrzec, kamuflaż bardzo dobry w tych warunkach. Widoczność na Bali jest zmienna i dla nas, nurków lubiących Morze Czerwone i filmowanie jest mało satysfakcjonująca. Z czasem polepszy się. Tego pierwszego dnia, jak się później okazało mieliśmy zdecydowanie najgorsze warunki, potem już było tylko lepiej. Trochę też przez ten piach na plaży.


Naprawdę zaskakujące jest to, że każde nurkowanie było zupełnie inne: inne zwierzęta, inne ukształtowanie terenu, a przede wszystkim inna struktura dna: piaszczysta, skalista, kamienista, żwirkowa, biały piasek, czarny piasek, a na Komodo nawet różowy piasek. W zależności od podłoża mamy zupę rybną, maleńkie koniki morskie, papugoryby, rekiny, wielkie graniki, gąbki, gorgonie, ogończe, atakujące nas triggery, mureny, masę liliowców. Co ważne, prawdziwe cuda potrafią wypatrzeć dopiero lokalni, balijscy przewodnicy, bardzo im zależy by nas usatysfakcjonować i zaskoczyć. Wynajdują zwierzęta doskonale kamuflujące się, niewielkich rozmiarów, zupełnie niezauważalne dla niewprawionego oka. Mnie najbardziej urzekła na Bali leaffish czyli ryba liść. Zawsze chciałam taką zobaczyć i było to dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Z perspektywy czasu mogę podsumować, że Bali nie poraża na pierwszy rzut oka ilością ryb czy gatunków, jednakże jest tam olbrzymia bioróżnorodność, którą należy nauczyć się dostrzegać. Wtedy nurkowania są z pewnością satysfakcjonujące i przepiękne. Czasem przydają się haki rafowe, a czasem przydałaby się lupa. Były też miejsca ze wspaniałą, kolorową rafą koralową, również bardzo urozmaiconą.


O nurkowaniach jeszcze będzie, ponieważ na wyjeździe wykonaliśmy w sumie aż 21 nurkowań.


Tymczasem wracamy do naszego programu. Jesteśmy na północnym zachodzie wyspy, zaledwie 3 km od Jawy, więc nie sposób nie skorzystać z okazji i nie odwiedzić tej słynącej z najgęściejszego w Indonezji zaludnienia wyspy. Jawa kojarzy się w sposób oczywisty z wulkanami i na jeden z nich wybierzemy się tego dnia. O świcie ruszamy na wulkan Ijen, gdzie w kraterze położonym pośrodku księżycowego krajobrazu zobaczymy kwaśne jezioro o szmaragdowej barwie. To tutaj "górnicy" wydobywają prostymi narzędziami siarkę i transportują ją na własnych plecach na szczyt krateru, by na koniec zarobić 8 dolarów dziennie za zwiezienie do podnóża wulkanu około 70 kilogramów ładunku. Wycieczka trwa kilka godzin, jest jednak warta każdego przebytego kilometra. Wrażenia i widoki nieziemskie, do tego trujące opary siarki i spotykani robotnicy w gumiakach tworzą niesamowity klimat. Co ciekawe, na samą górę można zostać wwiezionym wózkiem do przewozu siarki. Jednak po drodze są tak strome wzniesienia, że nie sposób sobie wyobrazić, jak to może być męczące dla osób, które ten wózek wpychają do góry. My dzielnie wdrapaliśmy się o własnych siłach, więc nie mieliśmy okazji tego sprawdzić. Pomimo, że jest zakaz, można zejść do wnętrza krateru, do samej tafli wody, skąd wydobywana jest siarka. Część osób się na to decyduje, a dla części wystarczy zejść do połowy ścieżki. Ciekawym miejscem jest też strumień i wodospad, nieopodal krateru, w którym płynie zielona woda uzyskująca swoje zabarwienie najprawdopodobniej przez związki siarki wypływające z tegoż wulkanu.

Po zejściu z wulkanu i odwiedzeniu tych tajemniczych wodospadów wracamy samochodem przez prawdziwą dżunglę do miasta i dalej promem na Bali. Co ciekawe, na prom jest dość łatwo się dostać, ponieważ jest tu kilkanaście promów, które odpływają praktycznie co pół godziny. Co z tego, skoro port docelowy może przyjąć tylko jeden prom na raz. W konsekwencji promy ustawiają się w kolejkę i dryfują na zatoce przez kilka godzin, cierpliwie czekając na rozładunek, a wszyscy ich pasażerowie razem z nimi. Nic dziwnego, że na każdym promie oprócz niewielkiego "bistro" jest telewizja, można również zamówić sobie masaż stóp. Nocować będziemy w pobliżu wyspy Menjangan, gdzie następnego dnia zaczniemy nurkowanie.


Wyspa Menjangan wchodzi w skład Balijskiego Zachodniego Parku Narodowego. Przy wyspie znajduje się kilka miejsc nurkowych. Wszystkie mają charakter pionowych ścian schodzących od powierzchni do głębokości 60m+. Czeka tam na nas wielkie bogactwo korali miękkich i twardych, a zwłaszcza las ogromnych Sea Fan (Gorgonia) porastających pionowe ściany Menjangan. Ławice ryb koralowych, morskie żółwie, rekiny rafowe będą nam co jakiś czas towarzyszyć podczas naszych nurkowań. Po południu wyruszamy do miejscowości Tulamben na wschodnim wybrzeżu Bali, gdzie powinniśmy dotrzeć po około trzech godzinach. Następnego dnia to tam będziemy nurkować na wraku USAT Liberty, który obecnie usytuowany jest praktycznie przy samej plaży, z której odbywają się nurkowania i nad którą położony jest nasz hotel. Ośrodek hotelowy to dwuosobowe przestronne bungalowy, dwa baseny, w tym jeden dla nurków, restauracja ze smacznym jedzeniem i przepysznymi, świeżo wyciskanymi sokami owocowymi. Jeszcze kilka lat temu na plaży nie było nic, popularność wśród nurków sprawiła jednak że zbudowano tu kilka hotelików. Uważam, ze bardzo dobrze: po pierwsze ktoś dba o to miejsce, a po drugie po każdym nurkowaniu można zamówić zupełnie inny sok owocowy. Najbardziej smakowały nam bananowy, ananasowy lub arbuzowy. W tej chwili w to miejsce każdego dnia przyjeżdża dziesiątki nurków, w wysokim sezonie zapewne nawet setki. My byliśmy jedynymi gośćmi hotelowymi, dlatego mieliśmy prawdziwy komfort nurkowania w tym miejscu. Wykonaliśmy tu dwa nurkowania dzienne i moim zdaniem jedno z najbardziej spektakularnych nurkowań nocnych, które szczególnie polecam. USAT Liberty, dawniej amerykański transportowiec, zatonął w 1942 roku. Został trafiony torpedą podczas rejsu z Australii na Filipiny. Zdołał dopłynąć w okolice Tulamben, gdzie osiadł na plaży. Dopiero w 1963 roku trzęsienie ziemi wywołane erupcją wulkanu Agung zepchnęło go w głab morza. Obecnie spoczywa na głębokości od 4 metrów, więc w tym miejscu oprócz certyfikowanych nurków nurkuje również wiele osób na tzw. intro, obecnie najczęściej narodowości chińskiej. Cały wrak mierzy prawie 120 metrów i leży na głębokości od 3 do 30 metrów. Porastają go licznie twarde i miękkie koralowce, ogromne morskie gąbki typu barrel sponge oraz pływają tu niezliczone ilości ryb. Spotkaliśmy tam żółwie morskie, rekiny rafowe, barakudy oraz bardzo dużo mięczaków i skorupiaków. Tak, są to naprawdę fajne i niemęczące nurkowania, które zapewne zapamiętamy do końca życia. To tutaj też pierwszy oddech pod wodą wzięła Basia, nasza wyprawowa snorkliczka, najpierw na spokojnie w basenie, następnie w morzu. Co ciekawe Basia trzy dni wcześniej miała pierwszy raz maskę nurkową na oczach i płetwy na nogach. Możliwość oddychania przez fajkę i obserwowania cudów pod wodą zaskoczyła i zafascynowała Basię tak bardzo, że to ona spędziła cały wyjazd z wielkim uśmiechem na twarzy. Jednogłośnie orzekliśmy, że to Basia zyskała na tym wyjeździe najwięcej i była najbardziej entuzjastycznym nurkiem z ekipy. Łącznie wykonała 4 nurkowania i kilka snurków, na których widziała więcej niż niejeden nurek, ale o tym później.


Następnego dnia rano przenosimy się do pobliskiej miejscowości Amed, gdzie będziemy wykonywać kolejne nurkowania, tym razem z dragonfly czyli tradycyjnej, balijskiej łodzi.

Podobnie jak Tulamben, Amed leży u stóp najwyższego na Bali wulkanu Agung, 3142 m. n. p. m. Od zarania dziejów wulkan zasypywał popiołem i lawą najbliższe okolice. Stąd też plaże pokryte są oszlifowanymi przez fale czarnymi kamieniami. Temperatura wody z tej strony wyspy rzadko spada poniżej 27 stopni, a przez większą część roku utrzymuje się na poziomie 29 stopni. W tym rejonie nie występują też silne prądy, które często nawiedzają wschodnie i południowo wschodnie wybrzeże. Po nurkowaniach jedziemy zwiedzać świątynię Tirta Gangga, czyli dawnego pałacu królewskiego na wodzie. Jest to niewielki ogród botaniczny, gdzie stopnie kamiennej ścieżki usytuowane są dosłownie na wodzie i kilka basenów wśród świątyń i rzeźb przedstawiających balijskich bogów – porośnięte mchem i porostami wyglądają niesamowicie. To jest też miejsce, z którego zobaczycie najwięcej selfie na isntagramach. Z całą pewnością warto zobaczyć to miejsce i pobyć tu chwilę. Można też karmić tu ryby – dorastające do karykaturalnych rozmiarów kolorowe Koi Lub czyli karpie chińskie.


Rano wyruszamy do Padangbai. W porcie zaokrętujemy się na łódź rybacką jukung, która zabierze nas w dwa miejsca. W Blue Lagoon (Coral Garden) spotkamy bogactwo korali twardych, w tym wielkie mushroom corals i acropora. Często widywane są tu żółwie morskie, widzieliśmy rekiny rafowe, White Tip nie widzieliśmy, ale duże sepie (mątwy) tak. Drugie w kolejności White Sand Beach to doskonałe miejsce do nurkowania z prądem typu One Way (lub Drift Dive). Pokonamy pod wodą dystans około kilometra. Lekki prąd, który niósł nas nad dywanem koralowym gwałtownie przerodził się w prawdziwą podwodną rzekę, która wywiała nas prawie na sam szlak żeglugowy. Prąd miał minąć po około dziesięciu minutach, po dwudziestu minutach wiszenia, padła decyzja o ewakuacji. Całe szczęście i w ostatniej chwili – kawałek dalej rzeczywiście moglibyśmy znaleźć się w poważnych tarapatach. Ciekawa przygoda, dla niektórych prawdziwa walka, dla innych pierwsze doświadczenie w tego typu warunkach. To tylko dowodzi, że praktycznie na każdym nurkowaniu morskim musimy mieć i umieć używać boję nurkową, ponieważ warunki mogą zmienić się błyskawicznie i może nas wywiać z miejsca, w którym się nas spodziewają. Co ciekawe, zbliżający się prąd było pod wodą najpierw słychać – takie grzechotanie, a dopiero potem mogliśmy poczuć jego niepohamowaną siłę. Zapraszam więc na kurs i warsztaty ze strzelania bojki, na spokojnie, w Krakowie, na Zakrzówku.


Ponownie jedziemy do portu w Padangbai skąd jukungiem płyniemy około 25 minut pod skalną wysepkę Gili Tepekong. Na tą wyprawę nurkową wypływamy szybką motorówką prosto z Sanur. Podróż trwa około 40 minut. Po drodze mijamy majestatyczne klify wyspy Nusa Penida. Prawie na pewno zobaczymy tu ogromne manty, które mają tu swoje Clinning Station. Mamy szczęście – właśnie na mantach mamy rewelacyjną widoczność zaskakującą nawet instruktorów. Manta point to podwodna wyspa, gdzie manty przypływają na czyszczenie. Tutaj obserwują ich nurkowie zachowując bezpieczną, nienachalną odległość około 3,5 metra od tych gigantycznych ryb. Można je obserwować również z góry podczas snorklingu. Jest to jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie manty są prawie pewne cierpliwie czekając na swoją kolej podczas czyszczenia. O mantach napiszę osobny artykuł. Widzieliśmy przez całe 60 minut nurkowania 6-8 różnych mant, w tym jedną samicę, do której zalecało się dwóch, nieco mniejszych rozmiarów samców.  

W drodze powrotnej zatrzymamy się przy Crystal Bay, gdzie będziemy nurkować na bajecznie kolorowej rafie w pobliżu rajskiej plaży. Tu już jest znacznie więcej łódek nurkowych, nurkowanie odbywa się w dryfcie.

To jest nasze ostatnie nurkowanie na Bali. Wieczorem idziemy na szoping do marketu po pamiątki: koszulki, latawce i Arak, tradycyjną balijską wódkę ze sfermentowanego, białego ryżu. Więcej informacji na ten temat znajdziesz w bardzo ciekawym artykule: 6 LOKALNYCH NAPOJÓW, KTÓRE KOCHAJĄ INDONEZYJCZYCY. Wychodzimy zaopatrzeni nie tylko w pożądane artefakty, ale również w magnesy, łyżki z kokosa, instrumenty muzyczne, suszone owoce, a nawet rzeźbioną balijską laskę. Choć ceny w markecie są ustalone, okazuje się, że jest tu drożej niż na straganach. Co ciekawe, jeśli chcemy kupić np. suri w lokalnym sklepiku z pamiątkami, cena wynosi przykładowo 150 000 Rp, ale gdy chcemy kupić 3 lub więcej takich suri, bo jesteśmy w grupie, wtedy cena nagle rośnie, nawet do 250 000 Rp za sztukę. Ciekawy system targowania się. Z pieniędzmi nie było łatwo, za to mieliśmy okazję przez chwilę być milionerami. Najniższy banknot to 1 000 Rp i ma wartość ok. 0,25 zł. Monety owszem są o mniejszych nominałach, jednak praktycznie się ich nie stosuje. Najwyższy nominał to 100 000 Rp czyli około 28 zł (sic!).


Następny dzień to dzień odpoczynku i desaturacji przed lotem na Komodo. Ten dzień postanowiliśmy spędzić w Gianyar czyli Małpim Gaju. Jest on domem dla 857 makaków żyjących tu w 7 grupach na stosunkowo niewielkim obszarze gęstego, tropikalnego lasu i tradycyjnych balijskich świątyń. Wspaniałe miejsce. Pojechaliśmy tu dość wcześniej, gdy nie było tu jeszcze tak wielu turystów.
Odpoczywamy od nurkowania i jedziemy na samo południe Bali. Rejon Uluwatu to miejsce plaż z białym piaskiem i wysokich klifów. Dzisiaj dzień relaksu. Jeśli znudzi nas wypoczynek na jednej z dzikich plaż, możemy zwiedzić świątynię Pura Luhur Uluwatu. Na koniec dnia podziwiamy zachód słońca w popularnym surferskim klubie Single Fin.
Przelot na Komodo w godzinach popołudniowych i odpoczynek.
Nurkowania w Parku narodowym Komodo: 3 nurkowania dziennie.
Wycieczka na warany – jeden z nowych siedmiu cudów świata.
Powrót do Denpasar i dalej do Polski.

Barbara Białek
seatreasure@seatreasure.pl

+48 504 508 526